sponsorem dzisiejszej notki jest Penison Mateos w Alicante, o którym ciężko znaleźć coś w necie, ale który polecam na tani weekendowy nocleg bez wygód w hiszpańskim kurorcie. wydarłszy się z okowów fabryki przypału, madam z. wybyła bowiem na trzydniowy urlaub w kierunku południowo- zachodnim, a zamiast win, serów i owoców morza przywiozła porcję mniej lub bardziej uroczych fotografii naściennych.
[uwaga na marginesie- obniżona aktywność w dziedzinie publikowania na rcmm, nie oznacza obniżonej aktywności percepcyjnej. więcej patrzę na ściany, niż na cokolwiek innego]
a teraz już, senoras y senores, ruchamy Alicante:
wlepken jak to wlepken. motywu rowerowego nie zauważyłam, fotografując,a le widać nie mam szans się od niego uwolnić w najbliższym czasie.
fajny w Alicante jest kompletny brak kontroli i planowania urbanistycznego. rozpiżdżone budynki obok nowych apartamentowców, obok zabytkowych kamieniczek. i życie naścienne raczej nieograniczone.
yeah!
motyw rowerowy 2. nie streetartowy, ale pokażę Państwu tak czy inaczej. na żalucji zasłaniającej wejście motyw powtórzony był w milionowym powiększeniu :)
lekko przesłodzony, ale ładny obrazek, dziewczątko z gitarą, na "wyspie" budzi miłe skojarzenia z tym teledyskiem
klasyczny statement murowy: Zapatero Terrorista
no więc google translator (który umożliwił mi załatwienie noclegu dla 13 osób po rabatowej cenie w trybie korespondencji: ja po angielsku, Jose po hiszpańsku) twierdzi, że nic, tylko red fucking. domyślam się jednak, że chodziło o czerwone kurwy, i to nie panie lekkich obyczajów spieczone na raka.
było tak: Horacy zgubił resztę grupy, od której my odłączyliśmy się wcześniej, i bardzo się ucieszył, kiedy spotkał mnie z mężem. główną kwestią schodzenia z zabójczego zamkowego wzgórza było "chcecie wina?" i częstowanie tabaką. no i lizanie cycka turystki. twierdzi, że nic nie pamięta.
międzynarodowy zabójca na ulicy, która wyglądała faktycznie dość punkowo, a którą Horacy okrzyknął dzielnicą squatów. nie obyło się bez informowania nas o prawie dot. hodowli marihuany w Hiszpanii i wskazywaniu, że na każdym balkonie stoją po trzy krzaki. osobiście nie odnotowałam.
podobno są ludzie, którzy nie potrafią z układów nasprejowanych linii wyodrębnić obrazków. srogo.
nie do końca ogarniam, czy przekaz jest pozytywny (wesołe kolory), czy negatywny (pseudomatrioszkaśmierć, że niby jedynie do niej w życiu dążymy), ale byłam na etapie pstrykania każdej minimalnie interesującej aktywności wandalizacyjnej. dla spostrzegawczych: gdzie jest Wallyracy.
Alan Moore for president i błąd językowy. w sensie, skaszanienie tak klasycznego cytatu jest przeurocze, wyczuwam wiele młodzieńczego zapału.
Bender!
no dobra, smutny clown nie jest przejawem tego, co zazwyczaj jest ruchane na blogasku, ale come on! to smutny clown!
skonfundowane ptaszysko
osobliwe wyznanie miłosne. jak się nad tym zastanowić, wszyscy powinniśmy kochać Noego- uratował ludzkość przed zatopieniem, jak by nie patrzeć.
łysonie. węszyłam adres www do jakiejś fajnej galerii, ale to ślepy strzał, chyba że mi w oczach miga i coś źle odczytuję.
smoczysko ciągnęło się ładnych kilka metrów.
ta ciota Spawn otagowała Alicante!
wkurwione pingwiny nieodmiennie przypominają mi o Lobo i upadłym zinie Tfur. za tym drugim bardzo tęsknię.
o poranku utożsamiam się z tym wyrazem twarzy.
za-je-bi-sty szablon.
coś przedwiecznego w ruinach fortu. w całej tej okolicy byłoby fajniej, gdyby nie biegający po niej łysiejący trzydziestolat, fotografujący wszystko co popadnie bez patrzenia, który słysząc moją rozmowę z mężem z ulgą i radością zawołał "jak miło słyszeć!!!". nie wiem, może się zgubił i od dziesięcioleci krążył po mrocznych zakątkach Alicante nie mając kontaktu z Polakami.
i na sam koniec zwiedzania Alicante z madam z. bardzo ważna informacja:
ZAPAMIĘTAJCIE TO SOBIE!
w sumie przypadkiem trafilem na Twojego bloga. musze przyznac, ze jest mega ciekawy.pozdr
OdpowiedzUsuńGruba dawaj większe porcje!!
OdpowiedzUsuń